środa, 1 października 2014

Elementary - jeszcze o tym nie rozmawialiśmy

Wieść niesie, że do premiery trzeciego sezonu "Elementary" CBS bliżej już niż dalej i nie jestem całkiem pewna, ale wydaje mi się, że to okazja odpowiednia, żeby podzielić się wrażeniami z poprzednich dwóch. Widzicie, chodzi w końcu o kolejnego Sherlocka Holmesa, tym razem działającego w Ameryce (Sherlock sam w Nowym Jorku, czy coś) i tym razem wywołującego jakieś takie dziwne reakcje w ludziach...
Ale po kolei.
O Sherlocku już było. Filmy, seriale, powieści, to się po prostu dzieje, ta postać żyje ludziom w głowach, jest przetwarzana, wykorzystywana, jest inspiracją albo bazą, zależnie od tego, co kto potrzebuje. Niektóre efekty końcowe dają trochę radości na jakiś czas, inne wywołują zachwyt i tłumny fanowski pisk, a jeszcze inne...
Yup.
Kiedy trafiam na jeden taki obrazek, przechodzę obojętnie.
Z każdym kolejnym moje zaintrygowanie rosło w siłę, a pytanie "dlaczego go nie lubią?" uwierało coraz bardziej, aż któregoś wieczoru siadłam i obejrzałam.
Wrażenia z pierwszego odcinka? No więc wyobraźnie sobie, że nie oglądałam go sama i mniej więcej po parunastu minutach usłyszałam obok chrapanie - taki to był odcinek. Nie wiem, czy się wtedy zawzięłam, czy co, ale obejrzałam też kilka następnych. (Od tego momentu mogą się zdarzyć drobne spoilery; te większe będę zaznaczać).
Koncepcja jest taka - Sherlock Holmes przenosi się do Ameryki w skutek jakichś wypadków w Londynie, a dlatego, że ćpa, ojciec zatrudnia panią Joan Watson jako strażniczkę jego trzeźwości. Zamieszkują razem i tak sobie żyją między morderstwami a spotkaniami grupy wsparcia. Plus oczywiście Sherlock jest konsultantem tamtejszej policji. I niby jest to serial o Holmesie i Watsonie, ale zachęcam do nieprzywiązywania się do tej myśli. To dużo ułatwia.
Nie chcę zgrywać kogoś, kto ma jakiekolwiek pojęcie o telewizji, ale "Elementary" wydaje mi się bardzo amerykańską produkcją, dopasowaną do jakiegoś modelu, w którym musi być odpowiednia ilość trupów, narkotyków i seksu. Jeśli wydawało Wam się, że Sherlock raczej nie czuje potrzeby kontaktów seksualnych, no to trafiliście na złego Sherlocka, bo ten wyprasza co parę odcinków tłumy prostytutek z mieszkania (a jego tłumaczenia są nieprzekonujące). Tak samo zresztą to, że jest ćpunem - jakby to naprawdę była najważniejsza cecha tego bohatera, toczy się wokół tego tak dużo fabuły, że aż można zapomnieć, że ogląda się serial o detektywie. Nie będziemy rozmawiać o płci Watson, bo to nieciekawe i jeśli twórcy mieli taką koncepcję na tą postać, to zmiana płci tak naprawdę zmienia niewiele, równie dobrze to mógł być facet. Różne nawiązania do pierwowzoru pojawiają się, ale są łopatologiczne i wetknięte w zupełnie niepasujące miejsca. Poza tym przez większość pierwszego sezonu to zwykły procedural.
Tyle, że jak już przywykłam do myśli, że nazwisko głównego bohatera jest dość przypadkowe, a od pani Watson przestałam wymagać bycia, no, Watsonem, to muszę przyznać, że produkcja ma swój klimat i bawiłam się całkiem nieźle. Chyba głównie z powodu rozwijającej się relacji między głównymi bohaterami, tak innej od tego, czego można się spodziewać, przechodzącej przez różne etapy od "możesz ze mną mieszkać, ale pracuję sam" po "znam cykl twojego snu, już się wyspałaś, masz, tu ubrania, ubieraj się, mamy robotę" (swoją drogą pomysł, żeby Sherlock wiedział dokładnie, ile czasu trwają fazy snu Watson, jest absolutnie genialny). Akurat na tym polu widać, że ktoś miał jakiś spójny pomysł od początku - i to jest mocny punkt całości. Dzięki temu dostaliśmy urocze sceny w kuchni, do której Sherlock wbiega uzupełnić zapas płatków z mlekiem albo upiec kolejną partię English Muffins (o ile dobrze pamiętam), podczas gdy Joan parzy sobie herbatkę. Mamy też żółwia Clyde'a, który jest fajny i bywa fajnie wykorzystywany, chociażby jako model karetki.

Niestety minusem są same sprawy do rozwiązania. Mówię "sprawy", bo zagadki to trochę na wyrost. Prywatni klienci właściwie nie wpadają, więc Sherlock pojawia się niemal na każde zawołanie nowojorskiej policji, a przestępstwa, z jakimi muszą się zmagać, nie są szczególnie ciekawe. Właściwie Holmes ma okazję popisać się geniuszem dopiero pod koniec drugiego sezonu. Inna sprawa, że policja nawet nie próbuje mu robić konkurencji, błąkają się jak dzieci we mgle i nie podejmują absolutnie żadnej sensownej akcji, dopóki się im nie pokaże palcem, co mają zrobić. Tak więc nie, nie ma zagadek ani tajemniczych, nierozwiązywalnych zbrodni, są za to dość pospolite przestępstwa, których Sherlock Holmes normalnie nie tknąłby nawet kijem, bo szkoda by mu było energii na coś tak nieciekawego. A niektóre są tak durne, że aż nawet oglądałam po kilka razy, żeby się upewnić, że dobrze zrozumiałam (minimalny spoiler, jesteśmy w jakimś pomieszczeniu do przechowywania i badania zwłok, na stole leżą rzeczone zwłoki, a obok stołu na podłodze martwy człowiek, ubrany, ale za to z zakrwawioną raną po ugryzieniu na szyi - wampiry? psychopaci? - a gdzie tam!, po prostu ten gość stanął na stole nad ciałem, potknął się, upadł tak, że szczęki się na nim zacisnęły, tadam!; po co tam wlazł? żarówkę zmieniał? cholera go wie).  

 

EDIT: Zmorzył mnie sen, ciąg dalszy jutro ;).

3 komentarze:

  1. Jutra nie było?
    Bo nie mogę sobie przypomnieć :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja osobiście uwielbiam Elementary! 💗 BTW uwielbiam wszystkie seriale o podłożu kryminalnym od CSI, Castle po Elementary właśnie :-) moim zdaniem pozwalają się człowiekowi odmozdzyc :-) ich fabuła jest w sumie mało prawdopodobna w odniesieniu do realiów,ale poprostu je lubię :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. "Elementary" oglądam i lubię. Pierwsza seria była lepsza, na drugiej czasami się łapię, że zgubiłam wątek, ale mój Misiek to nagrywa (nie zawsze może obejrzeć na bieżąco), więc odtwarzam sobie i jestem na bieżąco.

    OdpowiedzUsuń