czwartek, 22 maja 2014

Oceń książkę po okładce. Wirtualny spacer po księgarni.

Jak kupujecie książki? Czytacie recenzje, przeglądacie opinie, czekacie, aż ktoś inny przeczyta i sprawdzi, czy dobra? Chcecie wiedzieć, co w niej jest, zanim po nią sięgnięcie? Czy może wchodzicie do księgarni i bierzecie na chybił-trafił? Albo nie możecie się powstrzymać przy stoiskach z książkami za jakieś śmieszne grosze? Ja preferuję długie podróże między regałami celem pomacania wszystkiego, co mi się rzuci w oczy. Czasem przejadę palcem po stronach, przekartkuję, podniosę, zważę w ręce, przeczytam parę wersów z początku, parę ze środka, po czym zwykle odkładam, czasem zapamiętując tytuł, czasem nie.
Nie mam nic do powiedzenia. Serio, nic, co chciałabym zobaczyć na moim blogu. Dlatego postanowiłam się zabawić - zamierzam przejrzeć tak na szybko, co tam księgarnie internetowe ciekawego mają, i napisać, dlaczego żadnej z tych książek bym nie kupiła, ani nawet nie sięgnęłabym po nie, żeby przeczytać opis z tyłu.
Wiecie, jak to jest - można opowiadać, że nie ocenia się książki po okładce, ale to bzdury kompletne. Ocenia się. Wszyscy oceniamy (jak ktoś nie ocenia, ręka w górę; można też rzucać wyimaginowanymi pomidorami). Bo mniej-więcej po to są, no nie? Żeby zaprezentować, sprzedać nam produkt, przemówić do nas - niestety gdy tak się przechadzam po tym Empiku czy innym Matrasie, to mam wrażenie, że spora część z nich mówi "Hej, cześć, pod tą okładką jest kolejna zarąbiście nieciekawa historia, ale mamy też wampiry". Nie, żebym miała coś do wampirów, bo to zupełnie nie o to chodzi, po prostu od jakiegoś czasu mam niejasne odczucie, że dział fantastyki (na którym zwykle ląduję) zdominowały okładki książek wtórnych, próbujących odbijać się jedna od drugiej na zasadzie "o, ta się sprzedała, to następna będzie tak zrobiona, żeby przypominała tą poprzednią". Nie wiem, może ma to jakiś związek z tym, że chętniej sięgamy po znane? Zwykle daję się złapać na schemat "weź przeciętnego bohatera o przeciętnym życiu i wyślij go w jakąś podróż na kilkaset stron", mimo że mogłabym wybrać coś zupełnie innego, ale no co ja poradzę, że lubię akurat ten konkretny rodzaj opowieści?
Przechodząc jednak do meritum sprawy. W tym oto momencie otwieram drugą kartę i teleportuję się do księgarni, skąd nadaję. Kieruję się od razu na fantastykę, tylko tam czuję się wystarczająco pewnie na taką zabawę. Oczywiście wszelkie komentarze są całkiem subiektywne, tak jak wybór okładek (wezmę te najgorsze, a co!), będę tez wymyślać fabułę na poczekaniu i bawić się w interpretatora sztuk wszelakich.


Kłamałam. Ładne okładki też się pojawią, jak ta:
Nie mam zielonego pojęcia, o czym jest, ale wzięłabym, żeby pomacać. Dwa typki stojące na jakichś budynkach, zapis przygód ludzi z klasy robotniczej? A nie, jeden ma melonik. W tle metropolia, spodziewam się tłumów, wizyt w bankach i w dzielnicach o wątpliwej sławie. Czcionka nazwiska autorki wywołuje dezorientację, kojarzy mi się z okolicami Indii, nie wiem, na ile słusznie. Tym niemniej okładka mówi na tyle dużo i na tyle niewiele jednocześnie, że dodaję ją do szuflady "sprawdzić później", co jest dobrym wyrokiem. Na dodatek odpowiada mi kolorystyka - jak miejski smog, brud, kurz, szarość dnia codziennego w spalinach i dymie. Biorąc pod uwagę, na jakim jestem dziale, zupełnie nie mam koncepcji na to, jak został wpleciony motyw fantastyczny, dlatego tym bardziej czuję się zaintrygowana.
(Edit: doczytałam opis. No trafiłam nieszczególnie, ale czy to, że doczytałam, nie oznacza, że okładka spełniła swoje zadanie?)

Na tej samej stronie trafiam na taką książkę. Krwista czerwień tła i sylwetka kobiety z przodu. Dużo krwi albo dużo czerwonego nieba, najpewniej i jedno, i drugie. Tekst o uciekaniu i przeżywaniu. Nie przyciąga uwagi, choć kiedy leży pojedynczo, wydaje się dość krzykliwa (czerrrrwono), ale w tłumie się straci. Jest to bardzo przeciętna okładka. Kobieta walcząca, co? Nie skupiamy się przesadnie na jej wyglądzie, więc może nawet nie będzie to najważniejszy punkt jej opisu - może nawet nie będzie ciapą. Gdyby ktoś chciał mi dać taką książkę w prezencie, przypuszczam, że bym przeczytała, ale sama raczej bym nie kupiła. Pewnie jest tam gorąco i nie ma za dużo wody. I rany. Sporo opisów ran i przeżyć z nimi związanych.


Taka mroczna książka, taka zła bohaterka. Białe skrzydła i zaznaczona czerń na postaci. Czarne włosy, mimo że blond, czarne oczy, czarny dół białej sukienki. Ktoś, kto jest przeznaczony do dobra, staje się tym złym. Nie wiem, jak Wy, ale ja już to gdzieś słyszałam. Powiem tak - zalatuje trochę sztampą, pewnie, ale nie wygląda to na jakąś przesadnie złą książkę. Po prostu bym wzięła i przeniosła na dział "młodzieżowe". "Miłość, która jest przekleństwem"? Okej. Nie ma co się czarować. To książka tylko o miłości. Można trochę poudawać, że coś tam się dzieje, ale miłość będzie wypływać na wierzch jak piłeczka ping-pongowa. No bo co innego myśleć, jeśli ktoś na okładce zaznacza właśnie ten fakt? Dla mnie wygląda to tak - targetem są nastolatki, głównie dziewczyny, które lubią historie miłosne, ale że "romansidło" brzmi jak jakiś taki "podgatunek" (co jest w sumie ciekawą obserwacją), a mrok jest od paru ładnych lat w modzie, to zakamuflujemy to obecnością jakichś istot pozaziemskich. Dobre bedzie. Sprzeda się.



Dla następnego przypadku będziemy potrzebowali obszerniejszej galerii...

Kobiece twarze. Jedna? Dwie? No błagam - pół księgarni w kobiecych twarzach. Po lewej na przykład standardowa zakazana miłość, pewnie historia o biednej niedocenianej dziewczynie, która sprawia pozory kruchej i delikatnej, ale w końcu wznieci bunt (ogień na okładce), choć trudno powiedzieć, czy będzie to bunt na większą skalę, czy tylko przeciwstawi się rodzicom i zwieje z dopiero co poznanym chłopakiem (ogień zawsze dodaje dramatyzmu, no nie?). W każdym razie będzie chodziło o dziewczynę i jej nieszczęście. Fantastyki raczej bym nie szukała, być może ktoś wsadził tam jeden czy dwa wątki dla niepoznaki i dla zmylenia czytelnika.
Gdybym książkę po prawej stronie znalazła u siebie na przykład po remoncie, mogłabym ją nieopatrznie postawić obok Harlequinów. Czy to nie jest wystarczający komentarz? Czerwonka szminka. Dla mnie to jawny dowód na to, że ponadprzeciętna uroda bohaterki będzie głównym punktem zapalnym - wszak nikt nie kradnie brzydkich bohaterek i nikt nie ratuje brzydkich bohaterek. No, chyba że rzeczona bohaterka ma jakiejś głębsze znaczenie dla fabuły poza byciem ładną główną bohaterką, ale wtedy trzeba mieć jakiś bardziej złożony pomysł na fabułę, a jak się ma jakiś bardziej złożony pomysł na fabułę, to chyba nikt z kolei nie wpada na pomysł opatrzenia tej fabuły taką mało pomysłową okładką. Czy może jednak wpada?
Dziewczyna w tipsach i w pełnym makijażu. W fantastyce. Czujecie to? No więc obawiam się, że machania bronią nie będzie. Seria nazywa się "Akademia mitu", tak? Myślę, że będą wahadełka, papierkowa robota, malowanie kredą po podłodze i dziwne słowa w martwych językach. Jak o tym myślę, to brzmi to jak całkiem zabawny pomysł na fabułę, no wiecie, jakaś humoreska czy coś, ale szczerze wątpię, żeby o to chodziło. Chyba mam to potraktować całkiem poważnie, tę kobietę w tipsach, i oczywiście nikogo nie dziwi, że głównie będzie o miłości i całowaniu?



Opuszczamy twarze, poszukajmy czegoś ciekawego...
Zobaczcie tą:
Facet :). Jeszcze dzisiaj takiego nie było. Zobaczcie, jaką ktoś mu kazał zrobić minę (albo mu domalowali) - że niby mroczny, trochę groźny, ma tajemnice i mokre włosy, pewnie padało. Zupełnie nie mam pojęcia, czemu miałabym zwrócić na niego uwagę, stojąc przed księgarnianą półką - choć pewnie gdybym szukała, ja wiem?, wilkołaków?, to bym zwróciła. W ogóle mam wrażenie, że wkładanie w okładkę poprawionych zdjęć ludzi to kiepski pomysł, świadczy tylko albo o braku pomysłu twórcy, albo o kompletnej jałowości wnętrza książki, że już nic lepszego nie dało się wymyślić. Sama nie wiem, co gorsze.
 No i nienawidzę, jak mi się tak chamsko sugeruje wygląd głównego bohatera.


I jeszcze jeden. I wampiry! :) Szczerze, nie jestem pewna, czy to zła, czy dobra okładka. No bo z jednej strony - kto, u licha, wsadził na pierwszy plan tego zawijasa na trzy czwarte strony? I dlaczego ktoś myśli, że rozpięta koszula jakiegoś faceta przyciągnie czytelników (znowu - jeśli już, to damską część, i będzie o miłości, bo tytuł, do tego wielce tajemniczy pan-wampir, bo ma spuszczone w dół spojrzenie)?
A z drugiej - ktoś miał jakiś zalążek pomysłu. Mówię o tym byku w tle, może gra jakąś ważną rolę w powieści i może należało z niego zrobić główny punkt okładki? Albo jakoś nim chociaż zagrać, bo to na pewno ciekawsze niż anonimowy mężczyzna pod zawijasem. Tak czy siak, akurat tym razem wyczuwam ideę w tekście, choć opakowaną nieszczególnie estetycznie.


Mój problem z tą okładką jest taki, że jak na nią patrzę, to mam wrażenie, że widziałam takich już setki (choć nie przypominam sobie ani jednego tytułu). Nie jest brzydka, jest po prostu... wtórna? Choć widzę, że wpisuje się w aktualną "modę". Spora część książek na półkach jest opatrzona okładkami w tym właśnie stylu i kolorystyce, przynajmniej jeśli chodzi o nowości - i zwykle są do nowości dla trochę młodszego czytelnika, z tego co zauważyłam.


To nie są najbrzydsze okładki, jakie widziałam - są jedynie odstręczające, bo sugerują, że w środku nie ma niczego ciekawego, skoro postanawiamy zareklamować produkt czyjąś nieciekawą twarzą albo pojedynczym okiem. Niby wiem, że autor powieści i twórca okładki to dwie różne osoby, ale jeśli powieść jest ciekawa, to chyba robi się wszystko, żeby była zauważalna w tłumie, żeby się rzucała w oczy, ale żeby przy okazji nie powodowała drgawek odrazy u potencjalnego przyszłego czytelnika (bo faktycznie twarz dziewczyny z tipsami rzuca się w oczy, ale szczerze wątpię, żeby ktokolwiek chciał się pokazać publicznie z taką okładką). Choć muszę przyznać, że jeśli chodzi o kicz i nadmiar wszystkiego, to jednak niektóre powieści science fiction przodują - ciągle wyglądają, jakby były wydawane w takiej formie od kilkudziesięciu lat, nawet jeśli rok wydania przypada na 2000 i później - choć łatwiej mi uwierzyć, że taka okładka składająca się z kilkudziesięciu statków kosmicznych, kilkunastu ludzi, kilku planet i paru elementów dodatkowych ma w sobie kawał porządnej treści, niż w przypadku tych powieści powyżej.
Ten post może sprawiać wrażenie, jakby powstał tylko jako pretekst do rzucenia kilku złośliwych komentarzy w stronę drogi, na którą wkracza współczesna literatura. Wcale nieprawda! 
Ale jeśli czyta to przypadkiem jakiś spec od okładek, to mam apel:

Nie róbcie nam tego. Nie pozbawiajcie nas możliwości ocenienia książki po treści, pakując ją w tandetną okładkę.

Okładkę, która zniechęca na pierwszy rzut oka, a to naprawdę smutne, jeśli pomyśleć, ile dobrych (nawet nie wybitnych, ale dobrych chociażby jako prosta rozrywka) książek mnie ominęło tylko dlatego, że były wizualnie paskudne. I nie wiem, jak Wy, ale jak ja widzę, że ktoś próbuje mi coś szybko-natychmiast-póki-moda-trwa sprzedać, to we mnie się włącza bunt i nie kupię nawet za nie wiadomo jak niską cenę.
Tak mam.


PS.: Chciałam Wam zaproponować zabawę w Sherlocka Holmesa i wydedukowanie, z której księgarni korzystałam, niestety pisanie postu rozłożyło mi się w czasie i okazało się, że zły system pododawał nowe tytuły do bazy, więc książki są zupełnie nie chronologicznie... ;) Taki pech. 

PS2.: No wiem, wiem, że znowu wyszła epopeja...! Ale taka długość wychodzi mi od pisania raz na miesiąc, co poradzić. Następnym razem może uda się krócej.