czwartek, 20 października 2011

Kolor zboża

"Tak więc Mały Książę oswoił Lisa. A kiedy zbliżyła się pora rozstania:
- Och! - rzekł Lis. - Zbiera mi się na płacz.
- To twoja wina - odparł Mały Książę. - Nie życzyłem tobie źle, to ty chciałeś, żebym ciebie oswoił.
- Oczywiście - rzekł Lis.
- Ale zbiera ci się na łzy! - rzekł Mały Książę.
- Oczywiście - rzekł Lis.
- Więc niczego Ci to nie dało!
- Dało - odpowiedział Lis - ze względu na kolor zboża."


Smutno tu. Czają się tu na mnie wspomnienia. Zazwyczaj siedzą cicho, pozbawione praw do głosu, i tylko łypią otłuszczonymi ślepiami z ciemności. Ale raz na jakiś czas wyskakują i wtedy potrafią być łagodnie bardzo brutalne. To brutalność komara. Brutalność potwora z dziecięcych koszmarów.
Najbardziej nie lubię przemijalności. Najbardziej nie lubię przyjaciół, którzy nigdy nimi nie byli. Najbardziej nie lubię tworzenia stad z przymusu.
Najbardziej nie lubię się przywiązywać.
Akurat byłam po drodze. Może bardziej - na drodze. Potem... potem droga zmieniła kierunek, zostałam z tyłu i zgubiłam szlak.
Niektórym nie robi to różnicy, inni przeżywają to jak żałobę. To trochę jak wiara w Świętego Mikołaja.
Po raz kolejny rozczulam się nad sobą, nad swoją naiwnością i nad swoją zbyt wysoką wiarą w szczerość ludzkich uczuć. Być może zachowuję się jak durna histeryczka, małe nieporadne dziecko odcięte od mamy, mściwa jędza albo inna gnida. Mówiąc szczerze, czuję się żałośnie. Ale czy to nie wszystko jedno?
Miejsca te same, tylko ludzie inni. Jaki w takim razie jest sens przywiązywania się do ludzi? Czy nie lepiej przywiązać się do samych miejsc, do stada kotów albo psa? To bardzo smutna refleksja. (Chociaż w gruncie rzeczy też bardzo nieprawdziwa.)






Zamówiłam masę plastyczną. Zamówiłam tekturę i serwetki, jutro będę zbierać papiery świąteczne, muszę też zainwestować w igły do filcowania i znaleźć jakiś pomysł na zrobienie sztucznego śniegu, gdyż bo ponieważ ceny gotowego mnie przerażają. Gdy będę miała więcej czasu - przygotuję obwód elektryczny, zamontuję żaróweczki, zrobię szybki z przeźroczystego Fimo. Popakuję też prezenty i wydziergam ciepłe czapki.
Ale nie mówię nic więcej, sygnalizuję tylko projekt - ponoć gdy podzieli się z kimś swoimi planami, to łatwiej je zrealizować ;).


Pozdrawiam wszystkich w ten przygnębiający wieczór. Miło tak móc się wypisać.

wtorek, 11 października 2011

Era Mgieł

Mgły opanowały miasto. Stworzyły swoją własną baśń w szarej codzienności. Otworzyły przestrzeń dla złotych chochlików panoszących się na granicy dnia i nocy - w porze, w której można zobaczyć wszystko, od zwykłych, prostych skrzatów przez cuchnące zgnilizną trolle aż po Szalonego Kapelusznika żądającego szmacianej lalki i koniecznie migdałka. W porze, w której nic nie dziwi i dziwi jednocześnie wszystko.


















 W tej bajce przewija się notorycznie motyw walki dobra i zła. Po stronie dobra pachnie poranna herbata, deszcz przerabia moje prowizorycznie ułożone włosy w pełnoprawną wełnę, a słońce tylko od czasu do czasu walnie jakiś obraz na ścianie. Po stronie dobra powstają poważne projekty.
Po stronie zła suną na taśmie produkcyjnej ludzie. Różnych rozmiarów i płci. A w międzyczasie dostają dożylnie dawkę teorii o sile oddziaływania elektrostatycznego, o potencjałach i natężeniach, o substratach i produktach, o stanach równowagi związków i o tym, że broń boże nie powinni sądzić inaczej, gdyż jest to wysoce nieopłacalne i nikomu niepotrzebne. Całej sytuacji towarzyszy katharsis.
Ale to już temat na inną notę.