wtorek, 15 stycznia 2013

Kufel kremowego piwa poproszę

Pojawia się taki moment w życiu, że nie można się dłużej wzbraniać. No po prostu nie da się, i już. Wszak fenomen, który opanował cały świat (a przynajmniej jego zdecydowaną większość), zasługuje na pozycję na liście książek, które kiedyś absolutnie trzeba przeczytać. I tak postanowiłam przeczytać sobie Harrego Pottera, całą sagę, choć idzie mi jak krew z nosa. Nie dlatego, że się źle czyta, czy coś. Czyta się super, ale w mojej bibliotece wiecznie brakuje którejś części - i zwykle wypada na tą, którą ja akurat potrzebuję.
To tyle słowem wstępu. 
Jest to też uzasadnienie dla grzechu, do którego Was będę za moment namawiać. 
Jeśli jest się uczniem Hogwartu i dożyje się szczęśliwie lat trzynastu, można sobie pozwolić na wyjście do Hogsmeade (o ile, oczywiście, ma się zgodę rodziców ;)) i zaprzepaścić trochę pieniędzy na przykład w pubie "Pod Trzema Miotłami" - na przykład na kremowe piwo. Jeśli jest się skrzatem, to lepiej nie próbować, ale na potrzeby noty załóżmy, że trzynaście lat mamy wszyscy ukończone oraz nie jesteśmy skrzatami i możemy sobie legalnie wychylić kufelek piwa.
No. W takim razie koniec paplaniny. Przystąpmy do konsumpcji. 

Oryginalny przepis pochodzi stąd: Pastry Affair
Składniki - na około dwie porcje:
- 3/4 szklanki trzcinowego cukru
- 2 łyżki dobrego masła (użyłam masła domowej roboty, bez żadnych dodatków)
- Szczypta soli
- Pół łyżeczki octu jabłkowego 
- Pół szklanki kremówki
- Cream soda - na oko, trochę ponad dwie szklanki 
- Sok z cytryny

Pół szklanki cukru rozpuszczamy w rondelku z łyżką wody (staramy się nie przypalić :)). Zdejmujemy z ognia, dodajemy sól, ocet, masło i część kremówki (wlewałam chyba trzy-cztery łyżki). Mieszamy do połączenia (rozpuszczamy jeszcze raz mieszankę, która zamienia się w twardy karmel pod wpływem zaskakującego talentu kulinarnego :)) i pozwalamy całości przestygnąć. 
W osobnej szklance mieszamy 1/8 szklanki cukru i 1/8 szklanki cream sody. Wlewamy, cały czas mieszając, do płynu w garnku, po czym rozlewamy do dwóch kufli i uzupełniamy cream sodą tak, żeby jeszcze starczyło miejsca na pianę. Gdy okazuje się, że jest zdecydowanie za słodkie, wlewamy trochę soku z cytryny.
Resztę kremówki ubijamy z łyżką cukru i wykładamy na wierzch. 
Tadam! :)

 Eksperyment ciekawy, nie powiem. Można wierzyć lub nie - jest tak dramatycznie słodkie, że aż... kwaśne. I, hm, nawet trochę, minimalnie, smakuje piwem, ale do tego potrzebne jest odrobinę wyobraźni jednak ;). Nie jestem w stanie wypić całego kufla na raz. No i utwierdziłam się w przekonaniu, że nie lubię cukru trzcinowego - za zapach, za smak, za całokształt - więc kolejna próba odbędzie się na pewno na zwykłym białym cukrze. A w planie mam jeszcze kilka (chyba że wcześniej wysadzę kuchnię w powietrze).

Aha, jeszcze jedno! Nie ma polskiego odpowiednika cream sody. Translator tłumaczy to jako "napój gazowany o waniliowym zapachu". Pokopałam trochę po brytyjskich stronach i okazało się, że to nie jest bardzo trudne do zrobienia, nie wymaga też wyszukanych składników, no i nawet taki antytalent jak ja daje sobie radę :), więc nie ma co się zrażać obecnością tego dziwnego składnika w przepisie. Jedynym minusem jest to, że nie mam bladego pojęcia, jak to powinno smakować i na ile moja wersja jest podobna do oryginału...
Przepis na cream sodę na przykład TU. Podobno syrop rozcieńczamy wodą w stosunku 1:7 - dla mnie zdecydowanie za słodkie.
Pozdrawiamy, Kundel w formie kulki i ja, trzy minut przed północą.