Słońce świeciło dziś w sposób przygnębiający. Wiosenny. Zupełnie jak nie na luty. Cienie były zbyt długie i zbyt ciemne, kontrasty zbyt wyraziste. I choć z każdym kolejnym krokiem po jasnej ulicy czułam, jak wnika we mnie ta jasność, było mi źle, bo za bardzo brakuje mi śniegu, takiego po kolana, lecącego z nieba wielkimi płatami, skrzypiącego pod butami.
Dlatego teraz siedzę i piję herbatę, i czekam, i czytam.