niedziela, 20 października 2013

Pocieszajka na jesień - kremowe piwo

Uwielbiam jesień. Za kolory, za zapachy i za to, że mogę teraz siedzieć z potężnym kubkiem herbaty z miodem i goździkami. (A także za zeszłoroczne skojarzenia z tym okresem). Wiem, że zaraz, za chwilkę, jak tylko pogasną ostatnie znicze na cmentarzach, wpadnę w okołoświąteczną czarną dziurę i nic mnie z niej nie wyciągnie prawdopodobnie do końca stycznia, ale póki co pilnuję, żeby było jesiennie - dosypuję cynamonu, gdzie się da, budzę się rano, żeby popatrzeć na mgłę, a potem zwijam się w kulkę pod kołdrą i mruczę, bo śniły mi się miłe rzeczy. Życie wywaliło mnie w inną część Polski, tam też jest pięknie i też chodzę na długie spacery, ale nie ma tam kundla, więc gdy widzimy się w weekendy, jedziemy na grzyby. 
Jesienią wystawiam się na słońce. Otwieram okno i drzwi balkonowe i siadam w smudze światła, które za moment zniknie, bo jesień jest impresjonistyczna, jak spadające gwiazdy i liście. Mięciutkie futro kundla od września przypomina szczeniaczkowy puszek, a dzisiaj mimo tego, że nic nie idzie po mojej myśli, leciałam jakieś trzydzieści centymetrów na ziemią.
Tak, zdecydowanie o tej porze roku nie potrzebuję pocieszajek. Ale przepis, którym chcę się podzielić, nadaje się też na wieczory przy filmie oraz na każdą inną okazję typu "przydałoby się coś słodkiego" :). 
Pamiętacie może pierwszy przepis na kremowe piwo, który opublikowałam? Jeśli ktoś przypadkiem robił (a mam nadzieję, że jednak nie ;)), to... no właśnie. Lepkie, słodkie, maziste, bardziej jak gęsty sos niż napój. Z tłustą śmietaną na wierzchu w roli jakiejś dziwnej piany. Dobre, ale w ilości kilku łyżeczek, a nie całego kufla. Jednak w parku Harry'ego Pottera (The Wizarding World of Harry Potter) da się kremowe piwo kupić - więcej! Ludzie się tym zachwycają! Co oznacza, że w mojej kuchni coś poszło nie tak. 
...Co z kolei oznacza, że należy to zmienić. Podczas nie wiem ilu prób udało mi się spalić rękawicę kuchenną, garnek oraz patelnię, oblepić pół kuchni karmelem oraz zużyć całą butelkę cream sody, spróbowałam chyba wszystkich wersji, jakie przyszły mi do głowy i ta niżej jest tą najprostszą - a przy okazji najlepszą. 
Zanim podam przepis, czuję się w obowiązku wspomnieć, że aby móc napić się kremowego piwa, należy mieć ukończone trzynaście lat. 
Nie poleca się też być skrzatem domowym :). 
Okej. Przejdźmy do konkretów. 

Składniki: 
- Pół szklanki cukru
- Pół szklanki śmietanki 30% (+ewentualnie trochę więcej do ubicia na pianę)
- Łyżka masła w temperaturze pokojowej
- Łyżka lub dwie ekstraktu waniliowego
- Woda gazowana

Cukier wsypujemy do rondelka, lekko zwilżamy wodą (wystarczą ze dwie łyżki, tylko tyle, żeby był mokry) i rozpuszczamy, aż zacznie zmieniać kolor. Proponuję zestawić z gazu, gdy karmel będzie najjaśniejszy z możliwych, bo podczas dodawania reszty składników jeszcze trochę "dochodzi", ale i z ciemniejszym nie powinno być problemu. Teraz jeśli mamy duży rondel, przechylamy go i zlewamy karmel na jedną stronę (gdy jest go dużo w miejscu, łatwiej nie zrobić z niego lizaka na dnie), po czym dodajemy masło i mieszamy, uważając na oczy (i inne części ciała), gdyż różnica temperatur jest tak znaczna, że lubi niestety strzelać gorącym w każdą stronę. Gdyby się mieszanka trochę zbryliła - rozpuszczamy. Potem ponownie zlewamy w jedną stronę i powoli, na początku dosłownie po parę kropel, dodajemy śmietankę, szybko mieszając po każdym dodaniu. Stopniowo można zwiększać ilość dodawanej naraz kremówki, na upartego można też wlać bardzo szybko i podgrzać do rozpuszczenia, ja jednak wolę robić to powoli - wtedy powstały sos (butterscotch) wychodzi bardziej gładki i jednolity. 
W tym momencie baza już jest gotowa. Jeśli nie zużyjecie całej od razu, można przelać do słoika i tak przechowywać w lodówce (moja stała poza lodówką kilka tygodni i też jej nic nie było). Przelewamy sos do kufla - mi pasuje sześć-siedem łyżeczek na szklankę 250 ml, ale oczywiście można dać więcej lub mniej - i dolewamy ekstrakt waniliowy (może to też być cream soda, która u mnie aktualnie wyszła), dokładnie mieszając (przy okazji piwo zyskuje jakąś symboliczną ilość procentów ;)). Podobnie postępujemy z wodą gazowaną - dodajemy parę łyżek i mieszamy aż do uzyskania jednolitej konsystencji. Teraz bierzemy odmierzoną (!!!) ilość wody i wlewamy za jednym razem do kufla. Nie po ściankach, nie powoli, żeby nie przelać, tylko za jednym zamachem jak najbardziej z góry - dzięki temu wytworzy się piękna piana, bardziej sztywna i trwała niż w normalnym piwie, nie znika sama, wytrzymałaby nawet polanie jakimś sosem z wierzchu. Można wetknąć patyczek do szaszłyków i delikatnie wymieszać albo cały proces przeprowadzić w butelce i dopiero gotowym piwem chlupnąć do kufla. 
A gdyby starania o pianę się nie powiodły - zawsze można ubić kremówkę i położyć na wierzch. Też będzie dobre! 
Wersja z bitą śmietaną:

 
To się dzieje, jak się źle wymierzy ilość wody gazowanej:
Tu wersja wymieszana w butelce:
Jak widać kolory się nieznacznie zmieniają, przypuszczam, że ze względu na kolor karmelu, jaki nam akurat wyjdzie, ale smak za każdym razem był taki sam. Próbowałam też wersji z mlekiem zamiast śmietany - wychodzi tak samo dobre, aczkolwiek nie tak kremowe i ma dziwne grudki (niewyczuwalne na języku, ale widoczne). Najbiedniejsza wersja powstała z mleka karmelowego z tubki i wody gazowanej - dobre, ale to nie to. Z kolei wszystkie ponadprogramowe dodatki w moim przypadku tylko pogarszały sprawę. I z mojej strony to by było na tyle, podrzucam dwa filmy i uciekam.